Archiwum 19 października 2010


Dzień w muzeum
Autor: bohomaz
19 października 2010, 21:52

Jeden dzień. A dokładnie to od 9.00 do 17.00. Osiem godzin na zwiedzenia. Tyle miałem czasu, żeby zobaczyć jak najwięcej. W sześciu muzeach! Więc prawie biegłem. Szybkim krokiem przemierzałem sale wystawiennicze. Głowa obracała mi się niczym partyzantowi zaczajonemu w krzakach. Gdy aparat się skończył zdjęcia robiłem komórką. Dobrze, że między budynkami było blisko. Ale tak z ręką na sercu to powinienem obcować z kulturą muzealną przez 6 dni. Wtedy bym się nasycił.

To wydarzyło się w Leiden. Holenderskim miasteczku słynącym z Rembrandta, studiów prawniczych Heweliusza i najstarszego w Holandii uniwersytetu. No i miasteczka mającego muzea warte zwiedzenia. Niby nic, niby eksponaty i opisy, ale... jeszcze coś. Coś, co u nas raczkuje. Oprawa multimedialna, kawiarnie, sale kinowe, dotykanie eksponatów, sale dla dzieci. Podeprzyjmy się konkretem. Muzeum etnograficzne. Dziewiąta rano. Przed wejściem wystawa artystyczna w metaloplastyce. Wzrok przykuwa wielki penis skonfrontowany z ogórkiem. Metalowe wszystko w miniaturze. Wchodzę do środka. Wielkie sale za szklanymi drzwiami. Półmrok. Zapach dalekich krajów (chyba kadzidełka). Z głośników sączy się cicha muzyka. Jestem jednym z pierwszych zwiedzających. Siadam na podłodze. Zamykam oczy i prawie odpływam. Ale szybko wracam. Ojciec z dwójką dzieciaków idzie moim tropem (potem spotkam ich jeszcze w innym muzeum). Dzieciaki zafascynowane. Przed każdą gablotą ekran dotykowy. Każdy przedmiot mogę sobie powiększyć, poczytać o nim. Na ścianach wyświetlane są filmy. Ja, przyzwyczajony do muzealnych kapci i zatęchłych eksponatów jestem zauroczony. Ale to nic. Następny przystanek to muzeum Naturalis. Pięciopiętrowa budowla sprzężona z uniwersytetem. Jeden dzień na to cudo to mało. A ja miałem półtorej godziny. Dinozaury naturalnej wielkości z jednej strony, a z drugiej sala w której dzieciaki lepiły dinozaury z plasteliny (czy czegoś tam, co w Holandii używają do lepienia). Maszyny, ekrany, doświadczenia, testy. Sala kinowa z seansem co pół godziny. Kawiarnia. Druga sala dla dzieci. Całe rodziny uczące się. Dzieciaki wariujące z radości. To jest edukacja przez duże E.

My też mamy muzeum w Kłodzku. Muzeum Ziemi Kłodzkiej. Ja wiem, że u nas jest biedniej, że tematyka trochę mniej rozrywkowa, że nie wolno dotykać eksponatów, a dzieci ziewają z nudów. No, ale może trzeba dofinansowanie załatwić. Skoro z muzeum Powstania Warszawskiego ostrą jazdę dla dzieci zrobili to i u nas się powinno udać. Gdyby tylko Burmistrz Bogusław Szpytma wiedział, że muzeum to nie tylko miejsce to zatrudnienia kumpla, ale centrum nauki i kultury oraz edukacji. No, ale on z Młodzieżą Wszechpolską spokrewniony. A tacy to z książek naukowych stosy robią. Dzięki Bogu nie kazał jeszcze zburzyć.

Krzysztof OKtawiec